Czytam.
Ogromnie dużo i ogromnie namiętnie.
I szybko. I właściwie bez żadnych ograniczeń co do tematyki, formy, tematyki.
I jeszcze gadam. Chyba równie namiętnie.
Słów mi w głowie nigdy nie było brak i dzielę się nimi, czy adresaci tego chcą czy nie ;)
Czyściciel podłóg bywalcem 3-gwiazdkowych restauracji. Specjalista od ogrzewania - melomanem z ciągotą do saksofonu. Leniwy sąsiad człowiekiem na wskroś złośliwym, ale pełnym przydatnych powiedzonek i spostrzeżeń...
Tacy są Prowansalczycy w powieści Petera Mayle'a.
Nietuzinkowi, nie zwyczajni. Za to fascynujący, trochę zbyt pyszałkowaci, trochę zbyt pesymistyczni - ale za to z całą pewnością fantastycznie nietuzinkowi.
Prowansja w oczach osiadłego tam Anglika jest przede wszystkim...sympatyczna.
Nie tylko piękna, wciąż przede wszystkim bliska naturze i jej rytmowi, ale sympatyczna dziwactwami jej mieszkańców.
Jeśli doliczyć do tego lenistwo i niepunktualność francuskich robotników, francuską pychę, piractwo drogowe, nadmiar wina i skłonność do przekomicznego czarnowidztwa - wychodzi z tego opowieść warta każdej, spędzonej nad nią minuty.
Jak dla mnie, to jedna z tych opowieści, po które wraca się jak do wspomnień o pierwszej miłości.
Po to, by rozgrzała, rozbawiła, rozczuliła.
Nie cierpię Mayes Frances.
Nie znoszę.
I cholernie jej zazdroszczę.
Też chcę zrujnowany, farmerski domek, z etruskimi zabytkami między drzewami oliwek.
Też chcę pieczołowicie odnawiać rzeczywistość, zgrabnie i urodnie wplatać w nią piękną historię.
Chcę posmakować tej życzliwości, smaków, zapachów Toskanii.
Chcę usiąść na werandzie odnawianego domu i powoli racząc się winem, zachwycać się zanurzonym w spokoju zmierzchem.
Pragnę dla siebie tej Bella Vita, tak wspaniale i bezpretensjonalnie opisanej w
Pod słońcem Toskanii. U siebie we Włoszech.
Aż mnie skręca z zazdrości.
Nie zmienia to jednak faktu, że sięgnę po tę książkę po raz tysiąćsiedemsetczterdziestyczwarty i zrobi mi to dobrze.
" Widzę trzy figowce o nieprawdopodobnych liściach i wyobrażam sobie żółte lilie pod nimi. Tutaj mogę odpoczywać, patrzeć zadziwiona na garbate wzgórza, szosę między cyprysami, modre niebo, duże barokowe obłoki, takie, jak gdyby spoza nich wyglądały cherubiny, dalekie kamienne domy, zdawałoby się wmalowane w porządne (czy
nasze kiedykolwiek im dorównają?) terasy drzew oliwnych i owocowych."